Foto
Moje pierwsze odbitki zdjęć
Postanowiłem podzielić się z Wami pierwszymi dwoma odbitkami zdjęć z ciemni. Moim mentorem i nauczycielem jest Artur prowadzący Szkołę Fotografii Formaty na poznańskich Jeżycach.
Fotografia analogowa – życiowa pasja
Fotografowanie zawsze było bliskie memu sercu. Przygoda ze zdjęciami rozpoczęła się w liceum, a moim pierwszym aparatem była stara poczciwa Smienka 8, z czarnym futerałem. Nie miałem pojęcia jak takim aparatem robi się zdjęcia. Jakie też było moje zdziwienie, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem wywołane zdjęcia, zrobione tym aparatem. Pomyślałem wtedy, że to prawdziwa magia. Tym bardziej byłem zaskoczony, że spodziewałem się czarno – białych zdjęć. No bo jakim cudem taki stary aparat mógłby robić kolorowe 🙂
To właśnie wtedy pojąłem, że to czy zdjęcie jest czarno-białe czy kolorowe zależy nie od samego aparatu, ale od błony fotograficznej, potocznie nazywanej filmem.
Po drodze miałem krótką przygodę z wywoływaniem zdjęć, a nawet wystartowałem na wydział fotografii profesjonalnej na poznańskiej ASP. Szacowna komisja egaminacyjna szybko sprowadziła mnie do parteru. Nie dane mi było zostać artystą. Zrobiłem to co większość wtedy robiła. Wstąpiłem w szeregi ekonomistów, którzy masowo przystępujący wtedy do nauki tego bezludzkiego rzemiosła, stanowią teraz zastępy wysoko postawionych korpo – ludzi lub zarządzają własnymi interesami.
Później nastała era fotografii cyfrowej. Analogowe zdjęcia odeszły do lamusa. Stały się nieopłacalne. Wszystko co cyfrowe stało się nie tylko modne, ale i praktyczne. Na rozwoju technologii ucierpiały nawet cyfrowe lustrzanki. Wszystko za sprawą komórki. Dzięki komórce każdy z nas może robić zdjęcie kiedy chce i w jakiej ilości chce. Nie wspomnę o pozostałych możliwościach jakie daje mieszczący się w kieszeni spodni aparat telefoniczny. Panorama, kwadrat, portret, video, zwolnione tempo, film po klatkowy – to tylko niektóre funkcje jakie posiada to małe i lekkie urządzenie. Kiedy się ma alternatywę w postaci komórki, dźwiganie ze sobą ciężkiego aparatu podczas wypadu za miasto lub w góry mija się z celem.
Grubo ponad rok temu, naszła mnie myśl, że fajnie byłoby wykorzystać pracę z domu i w przerwach między telefonem a emailem popstrykać sobie zdjęcia.
Nie wiem co mnie naszło, ale kupiłem używanego Zenita. Chyba zostałem omamiony przez dodatkowe akcesoria w postaci 3 dodatkowych obiektywów, filtrów i innych pierdółek. Dałem się wrobić w maliny jak małe dziecko. Zdjęcia zrobione aparatem wychodziły, ale często migawka się zacinała i swoje defekty odciskała na zdjęciu.
Nie było tragicznie. Niektórym zdjęciom było nawet do twarzy z białymi przebarwieniami. Przykłady takich zdjęć zobaczysz w tym poście. Jedno z nich tak mi się spodobało że wystawiłem je na Festiwalu Jednego Zdjęcia organizowanego przez Poznańską Łazęgę.
Filmik z tego wydarzenia – moje zdjęcie na 1min. 55sek
Stwierdziłem, że szkoda czasu, pieniędzy i nerwów na ten beznadziejny aparat. Postanowiłem zrobić sobie przerwę. Nie trwała zbyt długo. Pewnego dnia, od dwóch zaprzyjaźnionych osób, otrzymałem 3 aparaty fotograficzne. Czyżby przypadek? Nie sądzę!
Szczególnie umiłowałem sobie Practicę PLC3 z obiektywem pentacona electric. Zdjęcia z Practici to wejście w inny wymiar. Na pewno będzie niejedna okazja, żeby w ten wymiar wejść.
W międzyczasie rozpocząłem kurs fotografii analogowej prowadzony przez Szkołę Fotografii Formaty i powiem Wam, że coraz bardziej zaczynam się wkręcać w to reaktywowane hobby. Udział w zajęciach przekonuje mnie, że zrobienie dobrego zdjęcia jest prawdziwą sztuką. Szkoda, że to cudowne rzemiosło zostało prawie całkowicie zmarginalizowane i praktykowane tylko przez wybrańców.
Dzięki temu blogowi będziecie mogli zapoznać się z tematem moich doświadczeń z fotografią. Zapraszam!
Pies i Kot
Niewątpliwie mamy w rodzinie psa i kota. To nasze dzieci. Mówię tak, nie tylko z tego powodu, że się fizycznie do tych zwierząt upodabniają. Julian zakłada czapkę z haskim i w piżamie żeruje przed snem, a Gaba upodabnia się do kota, który potrafi wskrabać się na łóżko Julka i tam odprawiać kocie rytuały. Jakby się dokładniej przyjrzeć, to charaktery są jeszcze ściślej związane ze swoimi zwierzęcymi odpowiednikami.
Samuś by Mua
Z racji mojego obecnego stanu ducha, którego w głównej mierze przejmują obecnie „kwestie egzystencjalne, problemy etyczne i poznawcze” postanowiłem asygnować blog pewnym zdjęciem. Przedstawia ono osobę, będącą dla świata (szczególnie tego artystycznego) „osobistością odrębną”. Mowa tutaj o Samuelu Beckettcie, który poza pisaniem, pałał się między innymi teatrem. I to nie byle jakim – bo teatrem absurdu (był jednym z jego założycieli). Nie dziwi zatem fakt, że noblista był przekonany o bezsensowności ludzkiej egzystencji, której wyraz dawał w swojej sztuce.
Publikując to zdjęcie nie hołduję ideałom beckettowskim lecz podkreślam piękno artystyczne wykonanego malowidła. Fotografię wykonałem w 2006 w londyńskim Portobello (Notting Hill). Z przykrością dodam jednak, że godnie spoglądającego na uliczników Becketta „zlikwidowano” w marcu 2010.
Piękna całemu malowidłu dodawała rozpadająca się ściana, która nieruszana przez wiele lat, „łuszczyła” się jak skóra samego pisarza.
Dla niektórych artystów jak chociażby Margherity Lazzati, ściana była miejscem kultu i częstych pielgrzymek.