MUSE w Krakowie

muse-cracow

Muse w Krakowie

Muse to najlepszy koncertowy zespół świata. Takie opinie od dawna zbiera kapela z UK. Jeżeli chodzi o mnie to w pełni się z taką opinią zgadzam. Jak dla mnie sobotni występ MUSE na Coke Festival to jak na razie koncert życia.
Sam Coke Festival to z kolei najgorsza impreza w jakiej uczestniczyłem. Co mi się nie podobało to dojazd i błędne informacje jakie otrzymaliśmy na dworcu kolejowym, zaplecze gdzie można było coś zjeść i się napić (z dala od sceny głównej i narażenie na bardzo niesympatyczne basy ze sceny Coke), no i na koniec nagłośnienie, które nie należało do jakościowo najlepszych (jak to nazwał Jarek Gibadło z portalu student.pl; „Nagłośnieniowcy niestety spieprzyli sprawę (co było słychać już od początku występów na Main Stage) na siłę uwypuklając niskie tony, zapominając, że najważniejsze są środkowe pasma, w których przeca mieści się melodia każdego kawałka…”).
A tak poza tym zespół grający przed Muse był najgorszym supportem jaki kiedykolwiek słyszałem. PANIC! AT THE DISCO – Amerykanie którzy uwielbiani przez tłum ryczących czternastek grał wszystko na jedno kopyto.


Po prawie godzinnej przerwie, kilka minut po 23:00 na scenę wyskoczyli chłopaki z MUSE. Wtedy to lider grupy Matt Bellany wypowiedział: „Jak się masz, Polska?” Staliśmy z Bratem Księgarzem jakieś 50 metrów od sceny, kiedy zagrali „New Born„. Oszołomiły nas cudowne dźwięki no i fantastyczne wizualizacje laserowo – świetlne. Ponadto za plecami muzycy mieli oryginalny telebim w kształcie plastrów miodu, na których co utwór ukazywała się różnokolorowa aranżacja.
Już po drugim kawałku zdecydowaliśmy się wycofać, ażeby już z odległości około 100 metrów ogarnąć wszystko to, co działo się na scenie.
Repertuar zaskoczył, bo panowie grali dość sporo muzy z poprzednich płyt. Zabrakło mi tutaj m.in. Ultra, (czy Stockholm Syndrome z Absolution), ale dopiero spostrzegłem to po koncercie. Pomiędzy utworami pojawiały się oryginalne (głównie) mocne aranżacje, które stanowiły piękny przed-smaczek kolejnych songów.
Każdy z muzyków idealnie odgrywał swoją rolę, urozmaicając je w nietypowe zachowania jak np. Dominik Howard walił w bębny tak, że cudem dociągnęły do końca, Chris Wolstenholme wypalił fajkę pokoju (ciekawe co tam było?), pomachał głową jak na zawodowego basistę przystało, podarował też publiczności swoje organki, a Matt Bellamy jak to zwykle bywa powariował z gitarami,(przetestował ich dość sporo na scenie), tarzał się na kolanach, kręcił pośladkami, a nawet zagadał poprawną polszczyzną „Dziękuję bardzo”.
Nie zabrakło dodatkowych efektów, takich jak ogromne piłki wypełnione konfetti, które przypominając gałki oczne unosiły się na fali rąk (niestety większość z nich została zdmuchnięta w prawą stronę), efektowne słupy dymu, które wspomagane przez mocne dźwięki zakończyły koncert zadymiając całą scenę.
Nie zabrakło miłych przed-koncertowych przerywników jak np.obecność pewnego jegomościa z ręcznikiem z napisem : Gdzie jest Krzyż? (z jednej strony) i Ojciec Dyrektor kocha MUSE! (z drugiej strony) – ten drugi napis to pomysł Brata Księgarza.
Te półtorej godziny wyjątkowego grania przeleciało niemiłosiernie szybko. Z takim graniem mógłbym tam zostać do rana.

Playlista
1. New Born
2. Map of the Problematique
3. Uprising
4. Supermassive Black Hole
5. Guiding Light
6. Nishe
7. United States of Eurasia
8. Undisclosed Desires
9. Bliss
10. Resistance
11. Time Is Running Out
12. Starlight
13. Plug In Baby
.
Bisssssss:
14. Hysteria
15. Kings of Cydonia