„Żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w ch…”

biurokracja - służba zdrowia

W polskich realiach byłaby to piękniejsza mozaika

Cytat ten pochodzący z piosenki ostatnio wałkowanej przez rozgłośnie radiowe, jak dla mnie idealnie wkomponowuje się w polskie realia. Postanowiłem, że po raz ostatni (przynajmniej w tym miesiącu 🙂 będę rozpisywał się na temat biurokracji i zamiast narzekać skupię się na pozytywnych rzeczach.
Żyję w kraju gdzie czas petentów jest nagminnie marnowany, nerwy naciągane do granic wytrzymałości, a portfel skutecznie uszczuplany. Ostatnimi czasy miałem przeboje ze staraniami o akt urodzin, poprawki i uzupełnienia do aktu małżeństwa, becikowe. Zaznaczam, że jest tutaj mowa o sytuacji, w której partner jest cudzoziemcem z pełnoprawnym pobytem w Polsce (sytuacje z tym związane opisywałem w poście: W Polsce przesrane być cudzoziemcem). Chciałbym opowiedzieć Wam pewną groteskę, która tym razem związana jest ze służbą zdrowia, a raczej można byłoby rzec służbą chorą, czyli chorą służbą.
Wyobraźcie sobie, że rodzinna przychodnia wysłała mnie w pewne określone miejsce, ażeby przepisać listę szczepień dziecka z angielskiej książeczki do polskiej książeczki. Tłumaczono mi, że trzeba to zrobić jak najszybciej bo kontrole, bo sanepid, bo tamto, sramto i owamto.

Z brzmienia prosty zabieg okazał się nie taki prosty.
Udałem się do określonego miejsca (Departament Chorób Zakaźnych przy Szpitalu Dziecięcym), które otwarte jest raz w tygodniu przez jedną godzinkę.
Przywitała mnie z góry niemiła kobieta. Kwaśną miała minę – podejrzewam że coś ją w dupsko dźgało. Zadowolony wyciągam książeczki i proszę o wizytę, a ona na to że potrzebne skierowanie.

Opad szczęki nr 1

Załamany troszeczkę postanowiłem skorzystać z przywileju danemu płacącemu podatki i postanowiłem zaraz po tym, zatelefonować do Rzecznika Praw Pacjenta w tym samym mieście. Tam usłyszałem, że samo przepisanie danych to czysty akt administracyjny i do tego nie potrzebne jest skierowanie. Ale dla pewności osoba, z którą rozmawiałem sprawdziła to dokładnie i ku zdziwieniu swoim i moim przyznała rację pani ze szpitala. Szpital bez skierowania nie dostanie pieniędzy z NFZ.

Opad szczęki nr 2

Departament szpitala zamknięty z powodu nikomu nieznanego. Żadnej informacji, kartki – pewnie przedłużyli sobie długi majowy weekend.

Opad szczęki nr 3

Zadowolony zawitałem do szpitala ze skierowaniem i wymaganymi dokumentami. Tam na miejscu twardo przywitała mnie znajoma twarz, która zgasiła błyskawicznie mój poranny optymizm twierdząc:
– Musi pan zapisać syna na wizytę.
– A kiedy ma pani najbliższy możliwy termin?
– Najbliższy w lipcu! Pod koniec lipca.
Po czym dodała na zakończenie, że to całe przepisywanie powinien wykonać lekarz rodziny z przychodni z której mnie wysłano.
Poddenerwowany próbowałem wykrztusić kilka zdań na temat braku kompetencji, jednakże pani z okienka myślami była już gdzie indziej.
Najbardziej w tym wszystkim dziwi mnie jedno. Czy rzeczywiście potrzebne jest skierowanie, aby zarejestrować dziecko na wizytę w dalekiej przyszłości?
W skali od jeden do dziesięciu, oceniam pracę pracownika szpitala na „-10”.
Oj marnie u mnie budżetówka wygląda z oceną. Może zakończę już temat. We wtorek czeka mnie wizyta w ZUS-ie 🙂