Caracas – El Valle

El Valle - Barrio - dzielnica miasta Caracas

El Valle – Barrio (Caracas)

Dzisiaj odwiedzamy dawną znajomą Mane, która mieszka w południowej części CaracasEl Valle. Zaraz po opuszczeniu stacji metra mamy przed sobą jedną z najruchliwszych dzielnic Wenezueli. Ruch tutaj jest wszędzie: na ulicach, chodnikach, w sklepach – dosłownie miasto żyje. Wokoło otaczają nas dzwięki klaksonów, ludzie prowadzą ze sobą ożywione dyskusje, straganiarze przekrzykują oferty: – Melones por dos mil! Manzanillas aqui!

Jednak pierwsze co rzuca się w oczy to gęsta zabudowa maleńkich domków. Tego typu terytorium skupione na wzgórzach Caracas (i nie tylko) nazywa się barrio. Zamieszkuje ją mniej bogatsza część Wenezuelczyków. Nie miałem okazji przechadzać się po barrio bo ponoć nawet w dzień jest tam niebezpiecznie – zwłaszcza jeśli wyglą się jak turysta. Jeżeli już ktoś miałby zamiar się tam wybrac to tylko z osobą, która dane barrio zamieszkuje, a jeszcze lepiej jeżeli się tam urodziła.


Podczas mojego pierwszego przyjazdu do Wenezueli, kiedy wjeżdżaliśmy w nocy do Caracas, byłem zauroczony pięknem caraceńskich barrios, z których światła migotały jak lampki na choince. Od razu skojarzyło mi się to ze świętami.
Już w domu zostawiliśmy obrączki i zegarki, żeby nie kusić losu. Jak zwykle zabrałem ze sobą aparat. W niektórych miejscach takich jak to, czy np. centrum Caracas – Plaza Bolivar, lepiej zapytać Mane czy w danej chwili mogę pstryknąć zdjęcie. Ładujemy się do el carrito – tą nazwą oznacza się maleńkie autobusy, które oprócz metra stanowią główny środek transportu w Caracas.

El Valle - widok na barrio

El Valle – widok na barrio

Będąc w pojeździe decyduję się na wyciągniecie kamery – Mane na krótko mierzy mnie wzrokiem po czym potwierdza że można. Jeszcze nie tak dawno nie posunąłbym się na taki samowolny ruch. Jednak od jakiegoś czasu czuję się tutaj jak u siebie w domu. Lepsza znajomość języka też robi swoje.
Zatrzymujemy się tuż przy budynku, w którym mieszka znajoma. Wjeżdżamy na 19 pięto. Po przywitaniu zaraz udajemy się do okna, z którego rozpościera się cudowny widok.
Mieszkanie tętni życiem i mimo tego, że nie jest to cała rodzina (znajoma ma ośmioro rodzeństwa – każde posiada rodzinę) wydawało się że jest wypełnione po brzegi. W kuchni przygotowania obiadu, w kącie najmłodsza siostra popisuje się wyczynami fryzjerskimi, inna siostra pokazuje swoje rękodzieła, dzieciaki grają w playstation, faceci oglądają mecz Barca-Racing. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się że panuje tutaj chaos, jednakże to tylko luźna spontaniczna forma ekspresji Wenezuelczyków, którzy potrafią się cieszyć z drobnostek. Oczywiście leje się przy tym dużo piwa. Niestety zarzywanie antybiotyków – patrz infekcja ucha – nie pozwala mi spożywać Solery, ale zadawalam się naturalnymi sokami o różnych smakach.

Zaczyna się posiłek: oprócz dwóch rodzajów surówek na talerzach yuka (mniam!) dwa rodzaje mięs wołowych i dwa rodzaje kiełbas w tym jedna kaszanka, ale zupełnie inaczej wykonana niż w Polsce. Całe mięso grillowane. Z uwagi na niewielki grill, do posiłku zaproszeni są sami mężczyźni. Następnie po kolei zasiadają kobiety z dzieciakami. Przy jednej stronie długiego stołu zajada Mane, po drugiej stronie w jednej lini posiłkuje się 5 kobiet, które uważnie wysłuchują opowieści o Europie i zadają mnóstwo pytań. Ciekawość tego narodu jest nagminna – o wszystkim muszą wiedzieć – szczególnie jeżeli ktoś pochodzi z zagranicy. Całe spotkanie przepełnione jest wesołością.

Wszystko kończy się przy nastaniu zmroku. Dzień tutaj równy jest o każdej porze roku (od 6:00 do 18:00) po czym słońce błyskawicznie zachodzi za horyzont (nie ma tutaj wieczorów). Z pełnymi żołądkami wracamy do domu, w którym czeka na nas ….. kolejny posiłek.
Wenezuelczycy pod wieloma względami przypominają mi Polaków – śmiem twierdzić, że jesteśmy ich takim europejskim odpowiednikiem.