Mama (Ma Ma) – Julio Medem

MAMANa początek mała dygresja związana z tytułem filmu. Ma Ma to nie Mama, ale nazwa piersi jak się potocznie je nazywa w języku hiszpańskim. Do kina Muza wybraliśmy się nie przez wzgląd na „tanie czwartki” ale dlatego, że zamiłowanie to trailera i Penélope Cruz nas do tego zmotywowało. To, że załapaliśmy się na seans wynikało z tego, że bilety kupiliśmy z kilkudniowym wyprzedzeniem. Ci, którzy podchodzili do kasy w dniu seansu, odchodzili z kwitkiem.

Dawno nie oglądałem tak pięknego, przepełnionego spokojem filmu. Postanawiam od dzisiaj, że nie będę czytał recenzji filmów pisanych przez polskich „znawców kina”. Po tym jak stawiali oni na piedestał najnowsze Star Wars, wcale nie zdziwił mnie fakt, że najnowszy film z Penélope Cruz został zmieszany z błotem. Weźmy chociażby felieton Łukasza Adamskiego z tygodnika wSieci. Zupełnie się z kolesiem nie zgadzam. Dla niego „mama” to chemia po hiszpańsku (cokolwiek to znaczy) i że film jest ckliwy i kiczowaty. Cieszę się, że nie szastam swoim zboczeniem „profesjonalnego” krytyka filmowego, który patrzy na każdy film przez pryzmat wszystkich filmów, które już zobaczył w życiu. Mnie się ten film podoba i już.

Film opowiada o życiu. O tym jak wiele problemów może przynieść życie, co myślę że nie jest jakimś tam wymysłem. Wystarczy spojrzeć na niektórych ludzi, na niektóre rodziny żeby przekonać się że w życiu może być naprawdę ciężko. Ale mimo to życie jest piękne. W życiu mimo to zdarzają się cuda. O tym też jestem święcie przekonany.  I mimo tego, że film od czasu do czasu ciągnie się jak flaki z olejem (i to jest moja jedyna krytyka), to ostatecznie jest bardzo, ale to bardzo wzruszający. Wcale nie dziwię się, że większość osób które siedziały blisko mnie szlochały ze wzruszenia. Byłem jedną z takich osób.

Penélope jak zwykle zagrała cudowną rolę. Zagrała człowieka z uczuciami, kobietę styraną życiem, kochankę, żonę, piękną istotę w której można zakochiwać się od nowa za każdym razem spoglądając na każde jej nowe wcielenie. Luisowi Tosarowi również nie zabrakło gracji zwłaszcza w tragicznych scenach, które miały bezpośredni związek z jego życiem.

Poza grą aktorską na uznanie zasługuje sama fabuła i cudowne obrazy. Nic nie wspomnę o muzyce i śpiewającym ginekologu, który przesadził z przyśpiewkami (zwłaszcza na samym końcu filmu). Tego faktycznie było troszeczkę za dużo. Film polecam wszystkim, nie tylko wielbicielom Penélope, czy kina hiszpańskojęzycznego.

[youtube id=”dTSCh3ytrrk”]