Przypowieść o rybaku

śmieszne połowy

Był sobie Rybak, któremu zwykle nie chciało się wypływać w morze. Wolał on spędzać czas na lądzie, leżąc sobie wygodnie na trawce i delektując się morzem, jego horyzontem i niebem.
Pewnego dnia przechodził obok osobnik, którego podstawą życiową był szeroko rozumiany byznes. Byznes fondejszyn, byznes export – import, byznes krajowy i pozakrajowy, półprzewodniki i przewodniki, itd. Osobnik ten wszystko niemalże zamieniał w biznes, a w tym co robił był tak dobry, że dorobił się fortuny, maleńkiego garba i wpisu do Pudelka.
Zauważył BiznesMan Rybaka i zagadał.
– Witojcie Rybaku, jam jest BiznesMan!
Rybak akurat kimkę sobie strzelił, kiedy usłyszał jakiś harczący głos. Otworzył powolutku sfatygowane bezmrukiem oczy, próbując wypatrzyć jegomościa, wypluł zmielone doszczętnie ździebełko trawy i wymruczał:
– Hmm,?

– Nie żal Wam tak bezczynnie śleżyć tu na brzegu, kiedy pogoda w sam raz na udany połów? – od razu przeszedł do ofensywy BiznesMan.
– Zgłupioł zech do resty – co jo tyć w taka pogoda bedę se rynce od sieci marnować! – odrzekł od niechcenia pan z zawodu Rybak.
Tutaj właściciel dwóch największych spółek na WIG20 spojrzał w morze lekko zamyślony. Od razu wyraz „sieć”, skojarzył mu się z 8 miesięcznym synem, który dawno już opanował Facebooka, Twittera, Lady Gagę na YouTubie i przeszedł już do tematów związanych z ściśle zaawansowaną mechatroniką i z którym BiznesMan wiązał już sześciozerowe plany. Już w oczkach miały pojawić się dolary, kiedy to wybudziła go, przelatująca tuż przed oczyma (i też koloru dolara), pięknie zbita zawiesina Rybaka.

BiznesMana wcale to nie przestraszyło, a wręcz przeciwnie – zaczął swój wywód dyrygencko rączkami gestykulując. Rybak słuchał od niechcenia całej tej gadaniny. Przypominało mu to paplanie księdza na kazaniu.
– Wypłynął by Rybak w morze zarzucił by Rybak sieć. Po tym ryby, które by Rybak ze sobą na ląd zabrał, sprzedałby z wysokim zyskiem – zaczynał się rozkręcać BiznesMan.
– He? – głośno pomyślał Rybak.
– Za wypracowany zysk, zakupiłby Rybak drugą sieć, podwoiłby połów, a po sprzedaży ryb, podwoiłby i zyski.
– Hmm?
– Po kilku takich wyprawach wszystkie zgromadzone środki, zainwestowałby Rybak w kuter rybacki, wypływał dalej w morze i łowił jeszcze większe ilości ryb.
– Yhhhyyy! – kiwał głową Rybak i wciąż próbował rozgryźć czy aby mu się nie przyśnił ten słodko pierdzący Laluś w gajerze. W trakcie kiedy Rybak mozolnie przeżuwał znalezioną obok roślinność, w tle słychać było wywody człowieka sukcesu.
Biznesman w swoich opowieściach doszedł już do ogromnej floty rybackiej, indeksów Down Jones, kolacji z Kulczykiem. Rybak słysząc ostatnie słowo pomyślał sobie, że wołałby raczej z chłopakami z Rancza pod sklepem siedzieć, aniżeli kolację jeść z jakimś tam woźnym.

– Panoćku, a po co mi to? – nieprzerwany monolog został spuentowany przez prostego człowieka.
– Jak to po co? Żeby sobie Rybak mógł tak spokojnie, jak teraz leżeć nad morzem.
Rybak, spojrzał na BiznesMana, po czym odwrócił się do niego plecami żeby kontynuować drzemkę i rzucił w półśnie te oto słowa:
– Cholera, co za czasy. Filozofów pełno, tylko robić ni mo kto.