Darmowa i skuteczna nauka języka hiszpańskiego

Universidad Bolivariana de Venezuela

Universidad Bolivariana de Venezuela

Mieszkając króciutko w stolicy Wenezueli, bo bodajże kilka dni, dowiedziałem się że jest możliwość darmowej nauki języka hiszpańskiego na Uniwersytecie Boliwariańskim. Nie miałem zbyt daleko bo dzieliło mnie zaledwie kilka stacji metra od ośrodka nauki. Metro w Wenezueli stanowi ewenement w skali światowej i dlatego kiedyś napiszę o nim specjalny artykuł.

Zapisu na studia dokonałem już na miejscu i tego samego dnia zasiadłem w klasie jako student (po raz kolejny po latach przerwy). Nie musiałem przedstawiać (tak jak to bywa u nas) sterty papierów, zaświadczeń od lekarza, weterynarza, agenta ubezpieczeniowego, itp. Wystarczyło tylko podać adres zamieszkania, numer telefonu i serię i nr paszportu.
Towarzystwo kolegów i koleżanek wyglądało na bardzo miłe. Wszędzie było słychać francuski bo jak się okazało większość klasy stanowili młodzi Haitańczycy (bardzo sympatyczni, optymistyczni ludzie) – było ich około 15-17. (post O Tragedii na Haiti). Grupę uzupełniał jeden wielki czarnoskóry Amerykanin, który kazał na siebie mówić Afroamerykanin (a nie Amerykanin). Do tego później para z dzieckiem z Anglii.

Wszyscy posługiwaliśmy się łamaną hiszpańszczyzną
Nikt nie przejmował się robieniem błędów, nieznajomością słówek, zasad gramatycznych. Każdy z wesołą miną: mówił z pasją, a przy tym gestykulował. Angielski znany był tylko nielicznym i w ogóle był zabroniony.
Ten dzień był dla mnie przełomowy. Spotkałem się po raz pierwszy z systemem nauczania, o którym do tej pory tylko marzyłem – no i czytałem, bo ten temat podejmuje właśnie Robert Pirsig, w książce o której wspomniałem w poprzednim Zen i Sztuka Obsługi Motocykla – Robert M. Pirsig.
 
Studia były całkowicie darmowe!
Oj tak, jedyny wydatek to kawa w trakcie przerwy (pewnie gdybym się postarał to miałbym pyszny posiłek w stołówce studenckiej, do której zawsze były kolejki). Na pierwszych zajęciach dostaliśmy książki – też oczywiście za darmo i od tej pory każde materiały jakie otrzymywaliśmy do nauki były za darmo.
 
Na zajęciach nie było ocen!!!
To chyba było najbardziej szokujące. Totalny luz, co nie znaczy że byliśmy zdemotywowani do nauki czy coś w tym stylu. Uwierzcie albo nie, ale każdy łącznie ze mną (co jest do mnie nie podobne) przygotowywał się codziennie do zajęć – powiem więcej, każdy chciał więcej i więcej, prawie każdy był tak nadgorliwy, że wyprzedzał materiały w książce. Oczywiście były zadania domowe, były sprawdziany, kartkówki, a co jakiś czas była indywidualna rozmowa z prowadzącą zajęcia.
Zajęcia opierały się na konwersacjach, zadaniach w grupach, zabawach, pozyskiwaniu praktycznej i przydatnej wiedzy. Codziennie przez trzy godziny było bardzo wesoło.
Jeszcze nigdy żadne zajęcia (przynajmniej te językowe) nie były prowadzone w tak skuteczny sposób.
 
Lekcje odbywały się nie tylko w klasie, ale i na terenie szkoły
„Zmuszeni” byliśmy do rozmów z innymi studentami, pracownikami uniwersytetu. Kiedy uczyliśmy się części ciała ludzkiego, rozkładając się wygodnie na trawce, zatrzymywaliśmy przechodniów i od tak, po kolei opisywaliśmy od stóp do głów daną osobę. Ku mojemu zdziwieniu, każdy nieznany nam pieszy zatrzymywał się, z uśmiechem przyjmował pozę do opisu, wdawał się w dyskusję. Było naprawdę uroczo. Odbywaliśmy wycieczki w ciekawe miejsca w mieście. A postępy były zadziwiające.
 
Później przyszła pora, ażeby wyprowadzić się z Caracas i właściwie moje postępy z językiem nie były już tak intensywne, aczkolwiek miłość do tego języka pozostała.
Myślę, że głównym powodem, dla którego każdy z nas „wchłaniał hiszpański” było to, że tak naprawdę każdy z nas, za wszelką cenę chciał się tego języka nauczyć. Według Pirsiga przy takim obrocie sprawy nie potrzebne są żadne stopnie. I ja się z tym zgadzam.