Wielkanoc, okresem wielkiego Zmartwychstania
Kączący się weekend był wyprawą do moich wspomnień z dzieciństwa, do wspomnień o ciszy i spokoju. To był również powrót do tego co naturalne. Tak zwane nic nierobienie bo o nim tutaj mowa, jest bowiem naturalnym antidodum na codzienny zapieprz.
To był kompletny restart baterii. Jak to się wszystko ładnie złożyło: kilka wolnych dni, czas spędzony z rodziną, Mercury Retrograde, ogromna chęć rozpoczęcia wielkich zmian osobowościowych, to również początek zapowiedzi prawie trzyletniej wyprawy, o której wkrótce na łamach tego bloga więcej.
Można powiedzieć, że tak jak Śmingus oczyszcza z jesienno – zimowych grzeszków, tak i Zmartwychstanie spowodowało moje całościowe odrodzenie. Wszechświat jest cudowny, kiedy umysł nie musi zastanawiać się nad czymś takim. Objawienie tego następuje samoistnie i człowiek nie musi zaprzątać sobie głowy takimi ograniczeniami. Wejście w najodleglejsze zakamarki własnej natury, poznanie duchowej przynależności, świadomy i głęboki oddech życia, to jest owoc moich przeżyć, z kilku ostatnich dni.
Nie piszę o „ostatnim” weekendzie, gdyż nie jest to list pożegnalny 🙂