Julia Marcell w Blue Nocie

julia marcell

Julia Marcell

Zdarza się Wam przeżyć niezwykłą historię życia? Taką, na którą czekaliście bardzo długo i którą na pewno wspominać będziecie jeszcze przez długi czas? Ja taką historię przeżyłem niedawno. Ale first things first!
Musiało minąć kilka długich miesięcy, żeby wreszcie kalendarz wskazał dzień 16 grudnia. Po szczególnie uciążliwym tygodniu (zagraniczne wojaże), wreszcie nadszedł piątek. Dzień od samego rana ciągnął się jak flaki z olejem, ale czym bliżej 19-stej, tym tempo przyspieszało. Miałem jeszcze tyle do zrobienia. W pewnym momencie stanąłem i powiedziałem sobie wprost: STOP! Nie wyrobię się w czasie. Nie dam rady dotrzeć na koncert na czas. Zaciągnąłem ręczny!

Wszedłem do windy, którą akurat zjeżdżała starsza pani. Po grzecznościowym Dobry Wieczór nastąpiła niespokojna cisza. Spojrzałemu ukradkiem w stronę staruszki, która tylko czekała na ten ruch.
– Właśnie idę na spacerek! – zagadała kobicinka.
– Pogoda idealnie się do tego nadaje – odrzekłem.
Kolejna cisza trwała już zdecydowanie krócej. Nie chcąc być nietowarzyski podzieliłem się swoimi planami na wieczór. Oj, widać, że temat chwycił, bo od razu usłyszałem pytanie, czyj to koncert.
– Jaki to jest rodzaj muzyki? – zapytała towarzyszka zjazdu (windowego).
– Alternatywny rodzaj popu!

Starsza pani spojrzałą na mnie jakbym sobie z niej jaja robił, po czym dodała, że nie zna żadnej Julii Marcell. Większość moich znajomych niestety nie kojarzy tej wspaniałej artystki. No ale bariera została przełamana:
– Wie pan co? Kiedyś otrzymywałam talony do Filharmoni w auli Adama Mickiewicza. Piękna muzyka, ale troszeczkę za głośna.
Ja na to, że bardziej niż filharmonia odpowiada mi jednak opera. Wszystkie moje doświadczenia operowe pochodzą z poznańskiego Teatru Wielkiego. Opera dla tej pani mogłaby by ujść, ale ostatnio zbulwersowała ją współeczesna interpretacja Traviaty Verdiego, w której główną scenografię stanowiło łóżko umiejscowione na środku sceny. Dla mnie jednak widok Joanny Woś biegającej po scenie w podwiązkach nie byłby aż tak wielkiem zgorszeniem. Dla tej pani wydarzenie to było nie do zaakcetowania. Sztuka okazała się dla niej zbyt nowoczesna.
Podczas naszego rozstania, dowiedziałem się, że starsza pani tak naprawdę uderzała do apteki. Gdyby nie koncert Julii, nie odmówiłbym jej swojego towarzystwa. Pożeganliśmy się ukłonami. Ja jej życzyłem dużo zdrowia, ona z kolei życzyła mi cudownej zabawy. Życzenia wziąłem sobie do serca.

W Poznaniu o tej porze roku zawsze robi się nastrojowo. Dojechałem do przyzamkowej stacji autobusowej. Zimowy klimat definitywnie zagościł w Poznaniu.

Poznań, grudniową porą.

Wstyd powiedzieć, ale po moim ponad 18 letnim pobycie w tym mieście, po raz piewszy odwiedziłem Blue Note. Oczywiście słyszałem o tym klubie sporo dobrego, ale nigdy nie było okazji żeby się tam wybrać. To się nazywa przełamanie.

Stary, poczciwy Blue Note

Pierwsze wrażenie było nawet lepsze niż sobie wyobrażałem. Podszedłem do baru i zamówiłem piwo. Uczestnicy tego spektaklu, którzy tak samo jak ja przyszli posłuchać Julii, należą zdecydowanie do dość specyficznego „sortu”. Jedno z pierwszych określeń jakie automatycznie pojawiło się w mojej głowie i dotyczyło większości zgromadzonych w klubie to outsiderzy – samotnicy. Julio, czy Ty czasami czujesz się samotna? Możesz się tak nazwać?
Zastanawiam się, kto przychodzi do baru i pije wermutha z tonikeim i pomarańczami. W kwestiach alkoholowych wolę jednak pozostać tradycjonalistą.
A na scenie support. Wspaniały głos, ale muzyka zbyt nowoczesna jak dla mnie. Niestety Divines to chyba nie dokońca mój styl (no chyba, że na scenie byłoby łóżko). Ale głos wokalistki świetny. Szczególnie ostatni utwór Pałace, zrobił na mnie szczególne wrażenie. Buduj sobie pałac – buduj, buduj, buduj …. to w sam raz piosenka dla moich minecraftowych maniaków.

divines

Syntezatorowy support – Divines

Oki dok! Trzeba kończyć piwo. Pierwszy i ostatni właściwie koncert Julii na jakim byłem, odbył się kilka miesięcy temu w tym samym Zamku. Wtedy stałem od sceny strasznie daleko. Wliczając moje -0,75, widziałem tylko rozmazane oblicze mojej cudowności. W Blunocie przecisnąłem się tak blisko sceny, że te 4 metry (11 o’clock dla Julii) były dla mnie tak wielkim osiągnięciem, że nie odważyłem się na bliższe podejście.

Po kilkunastu minutach oczekiwania na scenę wyszła Julia z zespołem. Byłem bliski omdlenia. Piosenkarka, jak to w swoim zwyczaju miewa, przywitała się serdecznie ze swoimi pupilami. To ostatni koncert na trasie zagrany w pełnym składzie i z tej okazji, album Proxy zostanie zagrany w całości (po raz pierwszy). Słychać było aplauz. Żyć miałem jeszcze, czy umierać już mogłem. Pełnię szczęścia właśnie już osiągnąłem, a to tylko zapowiedź właściwie. To właśnie dzięki temu ostatniemu albumowi poznałem twórczość Julii Marcell. Słucham go w domu, samochodzie, pracy. Jednym słowem wszędzie gdzie się da.

P  R  O  X  Y

Koncert rozpoczoł utwór promujący całą płytę: Tarantino. To właśnie ten singiel, często puszczany swego czasu w radio sprawił, że cały Blue Note rozgrzał się na dobre. Cała publika śpiewała i tańczyła w rytm znanej wszystkim melodii. Tarantino jest bardzo specyficzny i koncertowo wypadł wręcz olśniewiająco. To dzięki temu utworowi, zacząłem swoją przygodę z twórczością artystki. Muzyka wpadała w ucho, dmuchawce latawce – jakieś takie znajome, ale tekst? Nie zaszkodzi spróbować! – pomyślałem przed pierwszym odsłuchem płyty. Oczywiście utwór ten był małym niewinnym kawałkiem tego, co tak naprawdę pokazała cała płyta. Julia na scenie zaczęła się kołysać. Z łatwością nawiązała kontakt, z emocjonalnie dojrzałą publicznością.
Tesco, to kolejny utwór w koncertowym repertuarze. Tesco, to tak naprawdę ostatnie 10 lat mojego życia. Upamiętnieniem tych przerzytych lat, były częste zakupy w 24 godzinnym junicie.

julia-marcell

Julia Marcell i jej piękna czerwona gitara

Zastanawia mnie fenomen tego bandu. Nie jest to jakaś tam wymyślna melodia. Wszystko jest tak genalnie proste, tak pięknie współgra ze sobą. Jakby to właśnie tak to miało być. Teksty oddają realność współczesnego życia. Wbrew pozorom, przy tym utworze trzeba się ostro napracować z gitarą. Julia wspaniale sobie z tym radzi, po czym umiejętnie wpowadza nas w gitarowe solo. Ta gitara może i cudownie wygląda (jak to podkresliła pewna blogerka), ale na tego rodzaju sprzęcie trzeba się niestety napracować: (opinia Daniela Alexandra Kesslera – Interpol; Our Love to Admire; „The Lighthouse”). Po wyprawie po Tesco i zziębniętych udach, przyszła pora na ministertwa w googlach.
Kapela, pracuje bardzo rytmicznie. Wszystko jest idelanie dopasowane. Perkusja jest bardzo charyzmatyczna. Bass co prawda mało zadziorny, ale bardzo spójny. Zgrzeszyłbym gdybym nie wspomniałbymby o Mendy Ping-Pong (nie wiem dlaczego kiedy napisałem Peggy Pin-Pin). Bez niej, ta kapela nie miałaby racji bytu.

Przed „Markiem” zdarzyło się coś, co już kiedyś miało miejsce. Wydaje mi się, że ten właśnie utwór, ma szczególne znaczenie dla Julii. Komentarz dotyczący spotify był bardzo trafny. Julia zakończyła płetwą, tzn. płentą: „Life is brutal” – uśmiechając się przy tym. Po utworze nastała cisza, przerwana przez jakiegoś maniaka krzyczącego: „Julia jesteś świetna”! Co za obciach. Przecież każdy wie, że jest świetna. Nie trzeba tego na glos wykrzykiwać.
Nie wierzę własnym oczom. Julia zareagowała na ten koment. Tak to opisuje jedna z uczestniczek tego wydarzenia, blogerka Izolda Music Land:

Po wspomnianym wcześniej numerze „Marek”, w którym tytułowy bohater śpi tylko w połowie, mówi, że nie może spać z telefonem przy głowie. Mówi, że magnetyczne pola mu zmieniają sny… i że budzi się zmęczony- ktoś z publiki krzyknął „Julia jesteś świetna”. A ona się odwraca, patrzy kolesiowi prosto w oczy i mówi: „następna piosenka jest dla ciebie” i zaczyna zmieniać tekst utworu „Wstrzymuję czas” i śpiewa: „Chłopaku (oryg. Dziewczyno) nie idź do talenshow… Spróbuj się powstrzymać… Już dzwonią, już dzwonią, już chcą. Spróbuj to wytrzymać, to podniecenie w tle niezdrowe jest dla ducha. Świat cię podsłuchuje a nikt nie chce słuchać.

Co za widowisko. Julia zabiera mikrofon (na kablu) i wciska się w tłum, który automatycznie rozstępuje się jak mojżeszowe morze. W drodze powrotnej na scenie, podbiega do niej facio z brodą, który zaczyna robić z artystką selfie. Na końcu udaje mu się skraść całusa. Co za koleś. Przy Tetrisie słychać było naprzemienne wycie – normalnie jakby wilki przy pełni księżyca odprawiały swoje rytuały.

Andrew to ostatni utwór zamykający płytę Proxy, zagrany na koncercie w Blue Nocie. Tak naprawdę to jest to piosenka o mnie. Strasznie się wzruszyłem kiedy ją usłyszałem. Kapela skończyła grę i zeszła ze sceny. Po tak wspaniałym fragmencie koncertu, nie dziwię się że publika nie ma dosyć. Dajcie ryja i szaleńcze oklaski pomogły zrobić swoje: – Come on, Bissssss!

Biss Numero Uno!

Julia z kapelą powróciła na scenę i zabrała mnie w rejony, które nie są mi dość dobrze znane. Dałem się ponieść energii tej wspaniałej muzyki. Najpierw zagrali piątnicę z przedostatniej płyty June: Matrioszka, Since, Echo, I Wanna Get On Fire, Shhh. Następna w kolejności była piątka z ostatniej: Sentimental. Lost My Luck zagrany został w pierwszej kolejności.
No to bawimy się dalej. Na ruszt trafiła Cicina. Jedyny polski utwór na przedostatniej płycie. To być może ten utwór sprawił, że Proxy jest cały po polsku. Czy jest to ze sobą powiązane jakowoż? wie kto? Oczywiście utworowi towarzyszą wspaniałe chórki i vokal wspomagający.
Wejście gitarowo-wokalne Julii mówi samo za siebie. To na pewno Manners, utwór otwierający trzecią studyjną płytę artystki. Jest to jeden z najlepszych utworów na koncertową zabawę. Drobne fałsze przy energicznych gitarowych refrenach dodają temu graniu dodatkowego smaczku. Energia tryska z całego zespołu. To jednak Julia jest główną aktorką, która sceniczną ekspresję wyssała z mlekiem matki. Zastanawiam się przez chwilę, jakby wypadła na scenie teatru. Niewątpliwie byłby to niebywały widok.

koncert-julii-marcell-w-blue-nocie

Koncert Julii Marcell w Blue Nocie

Publika jest w wybornym nastroju. Zrobiła się wspaniała impreza. Parkiet nie przestaje energicznie falować. Na North Pole przybywa Superman wybijając rytm gitarowego tyt-tyry-tyt-tytyryt-tyt-tyry-tyt-ty-tyt-tyt-tyt. Kiedy następuje refren, Blue Note drży. Jakże byłoby słuchać tej muzyki w zakazanym mieście. Wydaje mi się, że wtedy podobna liczba wiernych fanów stawiłaby się na miejscu, żeby wysłuchać Julii Marcell.

A teraz Wam powiem, że głupoty wygaduję. Ten fragment postu, napisałem na samym końcu. Przyznam się bez bicia, playlistę podebrałem z …satlistPrzecież na pewno po Shhh było Manners, a po Manners Cincina, itd. Nic się nie trzyma kupy.

W sumie czy to ważne, który utwór był po którym. Dla mnie jej koncert trwa nadal.
Tym razem Julia przenosi mnie w świat melodii, której nie miałem jeszcze okazji wysłuchać. Biegam teraz po osłonecznionym wzgórzu, na którego szczycie rośnie ogromny stary dąb. Wystawiam ręcę i kąpię się w słonecznych promieniach słońca. Tym słońcem jest właśnie muzyka Julii.
Nawet strojenie sprzętu jest tutaj nietypowe. Nie to w sumie intro do kolejnego utworu. Znam go dokładnie. Cudowne brzmienie gitary, cudownie chórki, no i to wybicie perkusji. Thomas wyraźnie przypomina mi Radzia z pracy. Tylko że Radziu operuje troszeczkę innymi pałeczkami 🙂

swietlista-julia

Biss Numero Dos!

Oczywiście, nie zabrakło też i kolejnego bisa. Zdziwienie, że Poznań chce więcej?
Nigdy nie zapomnę komentarza Julii na tegorocznym koncercie w zamku – do wybijającego rytm techno Thomasa, Julia powiedziała coś w stylu: if you will keep playing like this, they will invite us for juwenalia.
Na koniec ballada na pożegnanie właściwie. Bardzo melancholiczny utwór. Jak się później dowiedziałem, pochodzący zupełnie z innego dorobku Julii. Stworzony specjalnie na potrzeby spektaklu Kronos, który niestety został ściągnięty z afiszy. Whyyyyy!
Nie widzę innego sposobu na propagowanie kultury jak potajemnie grane przedstawienia – tak jak kiedyś za komuny. Do tego to się wszystko sprowadza.

julia-marcell-show

Kolejnych bisów już nie będzie. Oczywiście owacje na stojąco były i wrzask w stylu: Julio nie odchodź! Zagraj nam coś jeszcze 🙂

No ale koncert się zakończył, a i ludzie się rozeszli. Pozostała tylko gwardia honorowa Julii. Wszyscy jej wierni fani. Łącznie ze Sławkiem z Wrocławia, który pokazał mi świetne fotki z różnych zakątków trasy koncertowej. Moją zbyt młodzieńczą porywczość, która i tym razem musiała wyjść naprzeciw przygodzie i którą przystopowali bramkarze (przy korytarzu do garderoby Julii), musiałem ugasić dwoma zimnymi piwami.
Wspaniali ludzie. Julia dla każdego miała czas, z każdym porozmawiała, śrubnęła autograf, zapozowała do zdjęcia. W kolejce po autograf byłem ostatni.

Moich słów skierowanych do Julii nie będę teraz przytaczać. bo są one bardziej intymne niż spowiedź i jej tajemnica.
Czego chciałaby życzyć sobie Julia na święta i w Nowym Roku? No kto zgadnie?
Marzy się jej wypoczynek. Po szaleńczym roku i intensywnej trasie koncertowe, postanawia wreszcie się wyspać.
Julio życzę Tobie wypoczynku i samych przyjemności.

zdjecie-z-julia-marcell

Zdjęcie z Julią Marcell

Tobie, który czytasz właśnie ten tekts – tak właśnie Tobie, życzę również wypoczynku, spokoju i pozytywnej energii w Nowym Roku.

Na koniec naszej pogadanki Julia zapytała:

– Jakiej muzyki słuchasz? –  Prawdę powiedziawszy nie byłem pewny jak zareagować. Nie dość, że poświęca mi swój wolny czas to jest zainteresowana moimi gustami muzycznymi.
– Właściwie to wszystkiego – odpowiedziałem. Wszystkiego, począwszy od muzyki klasycznej, poprzez jazz, pop i rock and roll.
– To tak jak ja. Bardzo eklektycznie!

To ostatnie zdanie wykrzykiwała oddalając się w stronę sceny. Wzywali ją do wspólnego zdjęcia, które na szczęście udało mi się uwiecznić.

zespol-julii-marcell

Zespół Julii Marcell w komplecie (prawie w komplecie)

Czy zdarzyło się Wam, że czasami, mimo wszelkiej bezsilności, wiedzieć że i tak macie rację? (szczególnie po dyskusjach na temat gustów muzycznych).  Po przeczytaniu relacji z koncertu napisanej przez Isolda Music Land, człowiek nie ma już nic właściwie do gadania. Nie od parady powiedziałem kiedyś, że Julia jest dla mnie sumą wszystkich moich najwspanialszych artystek: PJ Harvey, Torri Amos, Bjork, Torri Amos, Mariny and the Diamonds, a ostatnimi czasy również i Sophie Ellis-Bextor.

Jest to niesamowita rzecz, że nie muszę już eksplorować tych ogromnych przestrzeni muzycznych, w celu odnalezienia swojej  ukochanej muzyki (female pole). Niesamowitą rzeczą jest również to, że ten koleś który otrzymał specjalną dedykację jest tym samym, który targnął się na koncertowe selfie z Julią. Kim może być ten szaleniec? – zaprząta mi to głowę od czasu do czasu.

z-julia

Julio, dziękuję że dla mnie wstrzymujesz czas!

autograf-julii-marcell

Oryginalny, nieskasowany bilet na autograf.